Trudno wśród tysięcy chorych, którym co roku pomaga magnetyzm, określić liczbę przypadków podatnych na efekt placebo (autosugestia). Zapewne jest to znaczna liczba, po- nie waż wielu pacjentów zwraca się do magnetyzerów po rozczarowaniu, jakie przyniosło im leczenie zgodne z zasadami medycyny klasycznej. „Rozczarowani przez pigułki i lekarzy” znajdują u magnetyzerów więcej życzliwości i ciepła w dwojakim tych słów znaczeniu - uwagi, jaką terapeuta skupia na pacjencie, oraz ciepła nakładanych dłoni. W efekcie nasila się poczucie „chłodu”, z jakim spotkali się u lekarza (biały fartuch, recepty, skierowania...).
Ta uwaga, której są przedmiotem podczas sesji trwającej przeciętnie od 15 do 30 minut (w zestawieniu z zaledwie 10 minutami spędzanymi w gabinecie lekarza rodzinnego), a poza tym wpływ (realny lub nie) magnetyzmu, często przynoszą poprawę stanu zdrowia pacjenta.
Bardzo trudno udowodnić, że „energia” może być przekazywana z dłoni jednego człowieka do drugiego człowieka. Przekonaliśmy się o tym, czytając poprzednie rozdziały. Jednak problem staje się trudniejszy, gdy chcemy się upewnić, czy „magnetyzm” roztaczany przez człowieka może ulżyć w bólu lub nawet uzdrowić chorego. Magnetyzm, który pomaga chorym, nazywamy magnetyzmem leczniczym. Aż do dziś nikt nie zdołał ustalić, jak i dlaczego dotknięcie rąk magnetyzera niesie ulgę w cierpieniu, usuwając migreny, egzemy czy półpaśce.
Trzeba zaznaczyć, że próby pomiarów dokonywane podczas sesji dały wyniki trudne do interpretacji. Serge Alalouf zgodził się poddać wszelkiego rodzaju eksperymentom, które na nim przeprowadzono, by ustalić, czy posiada „fluid”. Oto co on sam napisał na ten temat:
Należy pamiętać, że mówiąc o rękach, które uzdrawiają, mamy na myśli terapeutów posługujących się dłońmi i wyłącznie dłońmi w niesieniu ulgi cierpiącym. Określenie to nie obejmuje więc nikogo, kto leczy za pomocą przyrządów lub aparatury.
Uzdrowiciele o „gołych rękach” to przede wszystkim znachorzy oraz filipińscy uzdrowiciele. Jedni i drudzy często bywają przez osoby niewtajemniczone utożsamiani z magnetyzerami. Dlatego warto przypomnieć, czym różni się magnetyzer od uzdrowiciela o gołych rękach.
Znachorzy - ginący gatunek
Pojęcie „znachora” jest znane od dawna. Z całą pewnością istniało już w średniowieczu, kiedy to określano nim osoby zajmujące się leczeniem, ale nieposiadające wykształcenia medycznego. Znachorzy leczyli zwichnięcia, złamania, skręcenia, a także inne dolegliwości, stosując zioła, tak zwane zamawiane, i wykorzystując doświadczenia własne oraz przekazane przez poprzedników.
Honore de Balzac w Przeklętym synu doskonale opisał taką postać: „Człowiek ten był jakby czarownikiem, którego chłopi w wielu regionach Francji nazywają wciąż znachorem. Słowem tym określa się prostych, acz genialnych ludzi, którzy nie pobierali nauk w szkołach, ale wykorzystują wiedzę przodków często opartą na długiej praktyce, niosącej doświadczenia gromadzone w rodzinie, by uleczać, to znaczy składać złamane nogi i ręce, uzdrawiać zwierzęta i ludzi z pewnych chorób. Ludzie ci mają posiadać nadprzyrodzony dar leczenia ciężkich dolegliwości”.