Blog

Wielki głód w Chinach

Wielki Skok Naprzód, czyli kampania gospodarcza Mao Zedonga w latach 1958-1962 w Chińskiej Republice Ludowej, zakładał przekształcenie Chin z zacofanej gospodarki w czołową potęgę przemysłową. Rezultaty okazały się tragiczne kosztowały życie kilkudziesięciu milionów ludzi. O Mao Zedongu można powiedzieć dwie rzeczy: był bardzo ambitny i bardzo zazdrosny. Nie wystarczało mu to, co miał, chciał ciągle więcej i więcej. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie chciał rywalizować ze Związkiem Radzieckim i potężną Wielką Brytanią. To przez żądzę natychmiastowego rozwoju Mao doprowadził do katastrofy.

 

Chiny były rządzone według stalinowskiego modelu rozwoju przemysłowego. W 1957 r. Mao wyraził zwątpienie, jakoby właśnie ten model pasował do chińskich warunków. W listopadzie 1957 r. na konferencji państw komunistycznych w Moskwie Mao stwierdził, że Chiny są w stanie prześcignąć Anglię pod względem produkcji przemysłowej w ciągu 15 lat. Mao w dobrym czasie zaczynał formułować własne teorie rewolucji i walki klas, ponieważ pokłócił się z Chruszczowem o ocenę postaci Stalina (tym samym dał początek rozłamu chińsko-radzieckiego). W 1958 r. na drugiej sesji VIII Zjazdu Komunistycznej Partii Chin oficjalnie zatwierdzono politykę „trzech czerwonych sztandarów”. Chiny miały dokonać gwałtownego przejścia do komunizmu. Podstawą do tego miał być planowany na lata 1958-1968 Wielki Skok Naprzód. Warto dodać, że do planowania Wielkiego Skoku nie zaangażowano intelektualistów. Już wcześniej, w wyniku kampanii przeciwko prawicowcom, kilkaset tysięcy wykształconych pracowników zostało uznanych za wrogów ludu.

KOMUNY LUDOWE

Mao chciał przeskoczyć Wielka Brytanię w rozwoju gospodarczym tak szybko, jak będzie to możliwe. Na jesieni 1957 r. rozpoczęto kampanię irygacyjną, w wyniku której gospodarstwa kolektywne zaczęto łączyć w większe jednostki, szczególnie w tych miejscach, gdzie było duże zapotrzebowanie na siłę roboczą. Miało być szybciej, więcej i taniej. Inspiracja do stworzenia komun ludowych narodziła się w powiecie Hushui. Zalety takiego rozwiązania dostrzegali tylko zwolennicy Mao i on sam.

Hushui to niewielki powiat, leżący 100 km od Pekinu. Panuje tam suchy, pylisty krajobraz, typowy dla tej części Chin. Zimy są ostre, wiosny powodziowe, a gleba o odczynie zasadowym z trudem jest w stanie coś zrodzić. Jednak przywódca tego powiatu, Zhang Guozhong, podszedł do kwestii irygacyjnej jak do misji bojowej. I zyskał uznanie Mao. Zhang zrekrutował stutysięczną silę roboczą i podzielił ją zgodnie z wojskowymi zasadami na bataliony, kompanie i plutony. Dzięki zdyscyplinowaniu równocześnie rozwiązał problem pracy i kapitału. Podczas gdy inne powiaty nie miały odpowiednich rąk do pracy, Zhang nieustająco rotował oddziały posyłając jedną falę, gdy druga nie miała już sił. Każda brygada była odpowiedzialna za siedem hektarów, z których miała wyhodować 50 t ziarna rocznie. Liu Shaoqi, podczas wizyty w prowincji, był bardzo zadowolony z wyników Zhanga i obiecał mieszkańcom darmowe zaopatrzenie, opiekę medyczną, ubrania i dach nad głową- prawdziwy komunizm.

Mao, zachwycony wojskową terminologią w stosunku do komun, ogłosił, że prawdziwy duch komunizmu rodzi się wówczas, gdy powołuje się wielką armię ludową. W Syczuanie 30 mln ochotników codziennie stawiało się na dwugodzinne szkolenie wojskowe. 25 mln tak wyszkolonych „bojowników” objęło nadzór nad produkcją zboża i stali. Ogłoszono, że każdy dorosły powinien nauczyć się używać broni i wystrzelać 30 kul rocznie. Jednak w rzeczywistości mało kto posiadał broń. Tylko niewielka grupa ćwiczyła z ostrą amunicją i była szkolona jako oddziały szturmowe. To właśnie oni mieli później wprowadzać dyscyplinę. Wyszkolenie kadry wojskowej i stworzenie jednostek sprawiło, że komuny zaczęły przypominać wojsko. Chłopi wstawali na dźwięk sygnałówki, po czym udawali się na bardzo szybkie śniadanie, złożone z małej miseczki ryżowej kaszki. Następnie gwizdkami byli zwoływani do pracy w polu. Z głośników płynęła zagrzewająca do pracy muzyka i motywujące nawoływania. Na koniec dnia pracownicy wracali do kwatery, przydzielonej zależnie od zmiany, na której dana osoba pracowała.

Zarówno mężczyźni, jak i kobiety, musieli wykonywać pracę przydzieloną przez dowódcę. Nie otrzymywali za to odpowiedniego wynagrodzenia. Zhang Xianli, sekretarz partii, mówił: Teraz, gdy mamy komuny, to poza nocnikami wszystko należy do kolektywu, nawet istoty ludzkie. Właściwie zniesiono zarobki. Pracownicy dostawali punkty, obliczane według skomplikowanego systemu, opartego na średniej wydajności zespołu, wykonanej pracy, wieku i płci pracownika. Pod koniec roku przychód był rozdzielany „według potrzeb”, a nadwyżkę rozdzielano według uzyskanych punktów. Jednak nadwyżka rzadko kiedy się zdarzała, ponieważ wszystko zabierało państwo.

Niektórzy nigdy nie dostali zapłaty. Jeden członek w ciągu 1958 r. zarobił 4,50 juana, co starczyło na parę spodni. Następnego roku pracował w kopalni, gdzie nie prowadzono rejestru przepracowanych godzin, więc nie dostał nic. W niektórych komunach zniesiono gotówkę. W zamian za świnię, chłopi dostawali noty kredytowe, w rezultacie więc woleli zabić swoją świnię i zjeść. W wielu wypadkach pracownicy musieli pożyczać od komun, a nie mogąc nic oddać, zadłużali się na lata. Jeden fryzjer z Syczuanu, musząc utrzymać dziewięcioosobową rodzinę, pożyczył tyle jedzenia, że pięćdziesiąt lat później wciąż spłacał dług.

W najbardziej radykalnych komunach  można było zatrzymać tylko najpotrzebniejsze rzeczy. Prywatne działki, narzędzia i zwierzęta hodowlane trzeba było oddać. W odpowiedzi ludzie starali się uratować swojej własności tyle, ile się dało: zabijali zwierzęta, ukrywali ziarno i sprzedawali majątek. W wielu przypadkach zjadali także psy i koty, zgodnie z powiedzeniem Co zjesz, to twoje, czego nie zjesz, to każdego. Dążąc do zwiększenia produkcji i realizacji, konfiskowano także domy. Te, które były z dobrych materiałów, burzono, a cegły miano wykorzystać do budowy żłobków, stołówek i zbiorowych sal sypialnych. Gorszej jakości domy burzono na nawóz. W efekcie kilka rodzin musiało mieszkać w jednym budynku, czasem nawet w szopach i chlewach. Domy burzono także po to, aby oddzielić kobiety od mężczyzn, w wielkim dążeniu do zdyscyplinowania wsi. Większość ludzi nie lubiła kolektywnych stołówek, gdyż nie były one w stanie zaspokajać indywidualnych gustów smakowych. Ponadto odległość stołówki od komuny wynosiła czasem nawet kilka kilometrów, więc po przybyciu na miejsce nie było już nic dojedzenia. Tylko na początku stosowano się do zasady: „każdemu według potrzeb”, a chłopi chętnie z tego korzystali. Żywność, która wystarczyłaby całej wsi na pół tygodnia, znikała w jeden dzień. Jednak uczta nie trwała długo…

Wszystko, co zostało wyhodowane, było przeznaczone na eksport. Najwięcej zbóż było kierowane do ZSRR, jednak po jakimś czasie zaczęto handlować także z zachodem. Jednak nic nie importowano. Potem Mao Zedonga ogarnęła gorączka stali, przekwalifikował więc wszystkich ludzi do produkowania żelaza. I tak zaczął pojawiać się głód.

ŻELAZNA GORĄCZKA

W Chińskiej Republice Ludowej rozpoczęto kolektywizację wsi. Małe spółdzielnie rolnicze zostają połączone w gigantyczne komuny ludowe. Ludzie pracują bez odpoczynku. Mają produkować więcej i szybciej. I choć zaczęło się od produkcji żywności na eksport, przez co dla chłopów nie pozostawało już nic, nikt nie ma wątpliwości, że to pęd do produkcji stali doprowadził do tragedii głodu. Stal to pobierze postępu, materiał warty tego, by symbolizować socjalizm twardy, silny, lśniący, przemysłowy. Stal była głównym czynnikiem napędzającym eskalację zadań produkcyjnych, a Mao bardzo naciskał na zwiększenie jej produkcji. Choć nie był ekspertem od przemysłu, rzucał danymi dotyczącymi produkcji stali we wszystkich państwach. Zaczął też snuć plany dotyczące wydajności Chin.

Mao Zedong miał obsesję na punkcie stali. Mówiąc o wyprzedzeniu Wielkiej Brytanii, miał także na myśli wyprzedzenie jej w produkcji tego materiału. W 1957 r. produkcja stali wynosiła 5,35 mln t. W lutym 1958 r. Mao chciał wyprodukować 6,2 mln t, miesiąc później uznał, że komuny podołają wytworzeniu 8,2 min, zaś w czerwcu Mao zdecydował, że można wyprodukować 10,7 mln t stali. Ostatecznie, we wrześniu skorygowano plan do 12 mln t. Mao był przekonany, że w 2 lata Chiny prześcigną w produkcji stali ZSRR. W 1962 r. chciał osiągnąć produkcję 100 mln t stali i tym samym zrównać się ze Stanami Zjednoczonymi. Wierzył, że do 1979 r. Chiny osiągną niewyobrażalną produkcję stali na poziomie 700 mln t, tym samym wyprzedzając cały świat.

Mao wierzył w siłę swoich „podopiecznych”. Kluczem do sukcesu miały być dymarki, działające na podwórzach komun ludowych, obsługiwane przez chłopów. Typowy podwórkowy piec miał 3-4 m wysokości, a zakończony był podpartą belkami drewnianą platformą. Pochyła rampa pozwalała na dostęp do pieca. Rolnicy wchodzili na nią z workami koksu, rudy i topników na plecach.

Dalekosiężny plan Mao nie przynosił takich efektów, jakich się spodziewał. W Junanie ogłoszono dwutygodniową akcję zwiększania produkcji, która miała trwać dzień i noc. Wszyscy musieli wziąć w niej udział. Wkrótce rozprzestrzeniła się na inne regiony. W okolicach Qujing wyrywano deski z podłogi i zabijano kurczaki, żeby utrzymać ogień w dymarkach produkujących stal. Na dwutygodniowej akcji się nie skończyło. Ludzie praktycznie przez cały rok nie spali. By choć trochę się zdrzemnąć, wymykali się do lasów i z oddali obserwowali piece. Było im zimno, mieli podarte ubrania. Urzędnicy starali się obniżyć koszty produkcji stali, oszczędzając na zaopatrzeniu. Otrzymanie jedzenia wiązało się z nagrodą za dobrą posługę. Kobietom, które zajmowały się w nocy dziećmi, zabraniano wstępu na stołówkę. W końcu kierownictwo dostało swój rekord, jednak w dużej mierze składały się na niego żużel, nieprzemyta ruda lub po prostu zawyżone statystyki. Chłopi z głodu mdleli podczas pracy, na polach nie miał kto pracować, ponieważ wszyscy zajmowali się produkcją stali.

W 1958 r. Mao wezwał do likwidacji szczurów, much, komarów i wróbli. Wróblom zarzucano, że zjadają ziarna. W jednej z okresowych wojen wyniszczono 48 695, 49 kg much, 930 486 szczurów, 1213,05 kg karaluchów oraz 1 367 440 wróbli. To przyniosło ludziom zagładę, ponieważ ziarno nie rosło albo atakowały je inne szkodniki. To i ciągła produkcja stali spowodowały wielki głód.

JEDNI GŁODUJĄ, DRUDZY UCZTUJĄ.

 W miarę jak głód rozszerzał się na cały kraj, osób uprzywilejowanych przybywało. Pomimo nieustannych czystek, liczba członków partii zwiększyła się o niemal połowę. A oni dobrze wiedzieli, jak o siebie zadbać. Jednym ze sposobów, by dobrze się najeść podczas głodu, było uczestnictwo w częstych posiedzeniach. Państwo zapewniało tam pełną obsługę. Do Szanghaju w 1958 r. przyjechało 50 tys. działaczy, a 2 lata później liczba się podwoiła. 250 KG WOŁOWINY, 80 KURCZAKÓW… Uczestnicy mieszkali w państwowych hotelach, nie uiszczając za to żadnej opłaty. Najbardziej popularny był hotel Donghu, który nie pobierał opłat ani za wystawne menu, ani za perfumy w łazienkach. Posiedzenia często trwały nawet 3 miesiące. W powiecie Nayong, pustoszonym przez głód, podczas czterodniowego spotkania, 260 działaczy zjadło 250 kg wołowiny, 500 kg wieprzowiny, 80 kurcząt, 40 kg szynki oraz wypiło 130 I wina i wypaliło 79 kartonów papierosów.

Organizowano także wycieczki. W 1960 r. 250 działaczy wsiadło na luksusowy jacht, by odbyć rejs po rzece Jangcy. Od czasu do czasu opuszczali luksusowe kabiny, żeby zwiedzić znajdujące się po drodze zabytki. Zużyto sto rolek filmów. Powietrze wypełniał zapach drogich perfum. Na statku piękne kelnerki w butach na wysokich obcasach przynosiły danie za daniem. W tle grała orkiestra. Samo paliwo i pensje pracowników kosztowały 36 tys. juanów, a do tego należy dodać 51 mięsa i ryb, nie wspominając o dostawach alkoholu i papierosów.

W stołówkach kolektywów personel często wykradał pożywienie. W Zhengzhou kucharzowi zdarzało się w ciągu dnia zjeść 20 jaj, a inni pochłaniali kilogramy konserw, makaronu i smażonych placków. Mięso, zamiast podać robotnikom, zostawiali dla siebie. Zwykli robotnicy zaś musieli się zadowolić 3 miseczkami kaszy dziennie, czasem uzupełnianej gotowaną na parze bułeczką. Chłopi znajdowali sposób, żeby się najeść. Przenosząc się z jednej stołówki do drugiej, udawało im się zjeść nawet kilka posiłków. W jednej z sal jadalnych kładziono na stół produkty tak, że spadały na podłogę. Gdy pod koniec dnia zmiatano resztki, napełniano nimi 3-4 miski. Nie oznacza to jednak, że wszystkim się udawało. Świadczy o tym śmierć kilkudziesięciu milionów ludzi.

KANIBALIZM SPOSOBEM NA PRZETRWANIE

Po kilku latach głodu na wsiach nie było słychać żadnego dźwięku. Świnie, których nie skonfiskowano, już dawno zostały zjedzone lub zdechły z chorób i głodu. Ludzie, wygłodzeni, nie byli wstanie nawet mówić. Wszystko, od kory po ziemię, zostało ogołocone. Jednak tylko niewielki odsetek ludzi zdecydował się jeść ludzkie mięso. Zaczęło się w Juananie, gdzie głód przyszedł już w 1958 r. Początkowo wykopywano szkielety zmarłych zwierząt, ale w miarę pogłębiania się głodu, ludzie zaczęli wykopywać ludzkie ciała, gotować je i zjadać. Wkrótce praktyka kanibalizmu rozszerzyła się na pozostałe obszary. W Tambinie, w powiecie Luoding, komunie, w której w 1960 r. z głodu zmarł co dwudziesty mieszkaniec, zjedzono kilkoro dzieci.

W małej wiosce w powiecie Xili wieśniacy poczuli zapach mięsa wydobywający się z chaty sąsiada. Podejrzewali, że sąsiad ukradł owcę, donieśli więc o tym sekretarzowi. Kiedy ten przyszedł na inspekcję, zauważył mięso zakonserwowane w dzbanach, a także spinkę do włosów, szal i inne osobiste rzeczy. Przedmioty te natychmiast zidentyfikowano jako należące do dziewczyny, która kilka dni temu zniknęła z wioski. Mężczyzna przyznał się do zabójstwa, ale też do wykopania i zjedzenia ciał dwójki dzieci przy wcześniejszych okazjach.

Mięso ludzkie, jak wszystko inne, także znalazło się na czarnym rynku. Pewien mężczyzna, który wymienił parę butów na kilogram mięsa odkrył, że w paczce znajduje się ludzki nos i kilkoro uszu. Zgłosił to miejscowemu Urzędowi Bezpieczeństwa Publicznego. Ludzkie mięso często było mieszane z psim, żeby utrudnić identyfikację.

Nieczęsto sporządzano raporty na temat przypadków kanibalizmu. W ustroju, w którym nawet wzmianka o klęsce głodu mogła przysporzyć wielu kłopotów, temat kanibalizmu tuszowano. Tabu wokół kanibalizmu było tak silne, że w raporcie rozdawanym kierownictwu partii winę za takie przypadki zrzucano na sabotażystów, którzy, krytykując partię, wykopują ciała i udają, że je jedzą, aby nagłośnić sprawę.

Większość ludzi, których winiono za kanibalizm, uprawiało nekrofagię –              jedli tych, co umarli, a nie zostali pogrzebani, albo wykopywali i zjadali zwłoki po pochówku. Siedemdziesiąt sześć ofiar w komunie Hongtai można podzielić na trzy grupy: zabite i zjedzone (12), zjedzone po śmierci, która nastąpiła z innych przyczyn (16) oraz ekshumowane i zjedzone (48). Połowę zamordowanych stanowili sąsiedzi z tej samej wsi, a połowę przybysze. Tylko jedno morderstwo było w obrębie jednej rodziny.

Język rosyjski rozróżnia dwa pojęcia: „jedzenie ludzi” i „jedzenie trupów”. To rozróżnienie jest bardzo potrzebne, wprowadzające rozdzielenie do tematu niewygodnego dla partii, ale także dla jej wrogów, pragnących przedstawić kanibalizm jako metaforę systemu Mao. Bardzo niewiele osób było jednak kanibalami, czyli zabijali ludzi dla mięsa. Większość była padlinożercami, którzy rozszerzyli swoje granice etyczne do jedzenia ludzkich szczątków. Jednak jako ludzie, którzy doświadczyli okropnej klęski i z pełną desperacją pragnęli przeżyć, musieli doświadczyć strasznych rzeczy od członków partii od torturowania fizycznego po przemoc psychiczną. Wobec polityki, jaka panowała w Chińskiej Republice Ludowej, oraz wobec głodu, którego nie sposób było zaspokoić, nekrofagia nie była zapewne ani najgorszym, ani najbardziej powszechnym sposobem poniżania.

JAK POZBYĆ SIĘ GŁODU NA ŚWIECIE? JEDZĄC OWADY

Organizacja Narodów Zjednoczonych ds. Wyżywienia i Rolnictwa opublikowała raport, z którego wynika, że zjadanie owadów może przy-zynić się do opanowania głodu na świecie i zmniejszenia zanieczyszczeń. Jedząc owady można też schudnąć Ponad 2 mln ludzi na świecie zjada owady (głównie w Afryce i Azji) łącznie ponad 1,9 tys. gatunków. Jednak dla większości ludzi zachodu zajadanie się insektami wytwarza zbyt dużą barierę, Autorzy raportu twierdzą, że osy, żuki i inne owady są obecnie za mało wykorzystywane jako żywność dla ludzi i bydła. Dodają też, że hodowla insektów jest jedną z wielu dróg do zapewnienia bezpieczeństwa żywności. Okazuje się, że owady mają dużo wartości odżywczych: np. gąsienica ma więcej białka niż mięso mielone i dziesięciokrotnie więcej żelaza. Występują wszędzie, rozmnażają się i rosną bardzo szybko i pozostawiają niewielką emisję węgla. No cóż… Może niedługo Europejczycy przekonają się do kotleta mielonego z gąsienic.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *